Reklamy

Te melodie mogłyby zapełniać stadiony, ale Jonnine Standish i Nigel Yang lepiej czują się w eterycznym slowcorze.

Podczas trasy promującej poprzedni album, Venus in Leo, duet HTRK zahaczył o Warszawę, dzięki czemu mogliśmy nie tylko dowiedzieć się czegoś o tym, jak ich kameralne piosenki sprawdzają się w wersji live, ale także policzyć fanów i fanki projektu, których – jak się okazało – w Polsce nie brakuje. Mamy dla was dobrą informację – piąty album Australijczyków nie ustępuje poprzedniemu i konsekwentnie rozwija styl, w którego kierunku zwrócił się po samobójczej śmierci basisty Seana Stewarta w 2010 roku. 

Zespół tym razem powołuje się na wpływ gotyckiego country, i faktycznie sporo na Rhinestones gitary akustycznej i fragmentów, które brzmią jak autorska wizja outlaw country Townesa van Zandta czy alt country Songs:Ohia. Cała płyta jest jak zwykle przesiąknięta aurą współpracy Davida Lyncha, Angelo Badalamentiego i Julee Cruise, oraz delikatnością twee popu z lat 80. w stylu Field Mice, słychać też dojrzałość charakterystyczną dla innych indie weteranów ze slowcore’owego rozdania, takich jak Yo La Tengo czy Low. 

Długa lista skojarzeń nie umniejsza jednak wyjątkowości HTRK. Eterycznego głosu Jonnine Standish nie da się pomylić z żadnym innym, podobnie jak przeszywających i  szybko zapadających w pamięć tekstów. Łatwo wyobrazić sobie niektóre piosenki z Rhinestones w rozbudowanych, dream popowych („Real Headfuck”), a nawet stadionowych („Gilbert and George”) aranżacjach, ale to właśnie intymna i senna atmosfera w dużej mierze odpowiadają za to, że duet diametralnie różni się od większości dzisiejszej muzyki gitarowej w melancholijnym wydaniu. 

 

WIĘCEJ